Jak to na wielu osiedlach pomiędzy blokami także i u nas na Guzikówce grywaliśmy i my bardzo często w piłkę podwórkową. Za boisko służyły nam m.in. plac zwany ”osiatkowanym”, czy wiele innych placów osiedlowych, w późniejszym okresie także boczne boisko LKS Głowienki.
Od początku zaludniania się tego rejonu miasta (początek lat 80-tych), młodzi ludzie w poszukiwaniu rozrywki kopali piłkę gdzie się dało, każde wolne miejsce było do tego dobre, a na naszym osiedlu powstała specyficzna sytuacja, jako że osiedle ma swoją małą obwodnicę i składa się z dwóch najważniejszych ulic Lelewela i Batorego, tak więc pomiędzy tymi ulicami rozgrywało się w tym czasie wiele pojedynków. Mecze te pamiętają czasy powstawania szkoły podstawowej, czy ”kwadraciaka”, w którym teraz mieści się m.in. Osiedlowy Dom Kultury. Powstawały nowe budynki, sprowadzali się coraz to nowsi znajomi, stawaliśmy się coraz bardziej dorośli, a początek lat 90-tych to przełom dla wielu z nas.
Wtedy to w Krośnie powstała silna drużyna piłkarska walcząca o 1. ligę. Wielu z nas było zawodnikami czy to drużyn młodzieżowych, czy później seniorskich Karpat.
Nasze spotkania osiedlowe czy to przy piłce, czy na kartach w kilku osiedlowych mieszkaniach, czy w kultowych miejscach, jakimi były Cafe Eden (zwane przez nas ”Rene”), a później Tina, scalały nas, nasze integracyjne ogniska były wspaniałe, osiedle żyło razem, a dwie przeciwne sobie ulice i drużyny coraz częściej jednoczyły się celem rozgrywania meczów z ekipami z innych rejonów miasta Krosna.
Jednym z pierwszych przykładów tego były mecze rozgrywane przeciwko drużynie ministrantów naszej parafii, można by rzec, że one w wielkim stopniu przybliżyły nas do założenia klubu. Były to bardzo ciekawe spotkania rozgrywane na boisku szkoły rolniczej w Suchodole, a przeciwnicy często przez nas ogrywani, czasem potrafili się rewanżować, pokonując nas. W ich składzie poza zawodnikami z Suchodołu i Guzikówki byli także księża - ks. Piotr był wcześniej zawodnikiem III-ligowego rzeszowskiego klubu Zelmer!
Jak bardzo ważne były dla nas te mecze, niech świadczy fakt kupna kompletu koszulek w kolorze niebieskim, które to zamawialiśmy aż w Sanoku.
W naszej drużynie przeciwko ministrantom występowali wówczas: Mariusz Sabatowski, Robert Woszczyk, Dariusz Chmiel, Wacław Szostak, Wojciech Borkowski, Wiesław Mazur, Paweł Balon, Piotr Mroczka, Grzegorz Cecuła, Mariusz Kozak.
Sukcesy odnosili piłkarze Karpat, a my nimi żyliśmy, żyło też nasz boisko zwane przez nas ”osiatkowanym”. Był to plac wielkości ok. 40x20m o nawierzchni w połowie piaszczystej, w połowie trawiastej. Przed założeniem klubu to właśnie na nim odbyły się nasze najlepsze mecze. Żyło to boisko cały tydzień, my bez niego nie mogliśmy żyć.
Było prawie pewne, że coś w przyszłości wymyślimy, jak się okazało w niedalekiej, ponieważ były to lata 1991-1992.
Na mecze na boisko ”osiatkowane” często zapraszaliśmy Wojtka Wethacza (wówczas jeszcze zawodnika IV-ligowych Karpat II), wśród zawodników byli zawodnicy Głowienki i wcześniej Karpat II (Wojciech Borkowski, Piotr Mroczka, Robert Woszczyk), Nienaszowa - Sławek Leśniak, a kilku pozostałych grało w drużynach w Krośnie i okolicach (Dariusz Chmiel, Mariusz Zając, Mariusz Kozak), a pozostali we wcześniejszych latach byli zawodnikami drużyn młodzieżowych Karpat Krosno (Piotr Kowalik, Marcin Balon, Sebastian Kulon, Grzegorz Cecuła, Mariusz Sowa). W meczach tych uczestniczyli także pozostali nasi koledzy, którzy później reprezentowali nasze barwy, a często decydowali o sile naszej drużyny - Mariusz Sabatowski, Bogdan Józefowicz, Jerzy Klocek, Przemysław Koszelnik, Dariusz Lorens, Wiesław Mazur, Daniel Pilecki, Dariusz Półchłopek, Emil Szuba, Maciej Wojdyła, Rafał Materniak. Rozgrywaliśmy również mecz z drużynami z innych osiedli Krosna, odbyły się takie z Suchodołem, os. XXX-lecia (obecnie Markiewicza), os. z bloków polmowskich (Tomasz Kłodnicki odwiedzał nas ze swoją drużyną). Grywali z nami też zawodnicy, którzy nigdy nie zagrali w Guzikówce (Artur Zając - jedynie sparingi, Wacław Szostak i wielu innych, którzy albo nie byli związani później z klubem lub nie pamiętam ich nazwisk).
Z czasem bardziej popularne stały się spotkania piłkarskie rozgrywane na boisku LKS Głowienka, jako że można tam było tworzyć pola gry o różnych rozmiarach, a dodatkowo jest tam także boczne boisko z małymi bramkami. Nasze mecze odbywały się niemal codziennie i były jak narkotyk, więc nic dziwnego, że chcieliśmy coraz więcej.
Na początku 1993 roku często grywając mecze na Głowience, spotykaliśmy Staszka Zarzyckiego - byłego zawodnika Przysietnicy, tam też rozgrywaliśmy towarzyskie mecze z naszymi krośnieńskimi strażakami, którzy często nie kończyli pojedynków z nami, w biegu z piłką wskakując na wyjący już samochód gotowy na wyjazd do pożaru. To w dużej mierze po spotkaniach także tam rozgrywanych, padł pomysł zgłoszenia drużyny do oficjalnych rozgrywek. Była to wiosna 1993 roku. Po tych wielu rozegranych spotkaniach, znudził nam się już wyłącznie amatorski sposób rywalizacji, motywacji do gry nam nigdy nie brakowało i można było tak dalej, ale postanowiliśmy pograć na poważnie. Wcale nie zamierzaliśmy kończyć z naszymi amatorskimi rozgrywkami, które dla nas zawsze będą najlepsze (amatorskie = czyste), ale teraz chcieliśmy zaryzykować coś poważniejszego.
Z jednej strony można powiedzieć, sprawa jest bardzo prosta, mieć kilkunastu zawodników, zgłosić drużynę i grać. No właśnie, byłoby to za proste, choć nie powiem, wielu ludziom brakuje siły, motywacji, chęci. Trzeba się zmobilizować, wszystko poukładać i można do rozgrywek ligowych wystawić drużynkę. W naszym przypadku z kadrą problemów nie było i tu zakończyło się praktycznie wyliczanie tego, czego w posiadaniu byliśmy.
Potrzebowaliśmy boiska, pieniędzy na sędziów, wyjazdy, stroje, buty, wodę, nad tym wszystkim musieliśmy myśleć, ponieważ od momentu podjęcia ostatecznej decyzji (VI 1993 roku) do rozpoczęcia rozgrywek pozostało 2 miesiące. Tyle czasu pozostało zapaleńcom z Guzikówki, aby z całkowitego zera stworzyć minimum i wystartować w rozgrywkach.
Poza naszymi skromnymi możliwościami zaczęliśmy szukać wielu innych opcji, aby wszystkie sprawy doprowadzić do stanu, który pozwoli nam na wystartowanie, tak wiec w tym samym momencie, gdy załatwialiśmy stroje, załatwiany był stadion, wstępnie badaliśmy jakie wydatki nas czekają, ustalaliśmy odległości i koszty wyjazdów i wyglądało to na początku następująco:
Piotr Mroczka pofatygował się sprawdzić, w jakim stanie są stadiony w Turaszówce oraz przy ZS Rolniczych w Suchodole. Pierwszy z nich jest oddalony aż 6 km od naszego osiedla, poza tym jego wymiary nie są porywające, dodatkowo słupki i poprzeczki miały średnicę około 5 cm, a środek poprzeczki jednej z bramek był na wysokości 2,20m - najnormalniej w świecie była ona skrzywiona!
Drugie z odwiedzonych w tym samym dniu boisk nadawało się jedynie do rozgrywania zawodów szkolnych, było za małe. Boiska oddalone są od siebie 8 km, klub nie posiadał ani autobusu, ani samochodu klubowego, drogę tę i inne w różnych sprawach pokonywał zawsze rowerem.
Sytuacja stawała się coraz bardziej ciekawa, ponieważ była już drużyna, a nie było stadionu. Kolejnym krokiem była rozmowa z Prezesem LKS Głowienka, Panem Henrykiem Hejnarem, który najpierw nie zgodził się na udostępnienie stadionu, a następnie wyraził chęć pomocy, jednakże przerastało to nasze możliwości finansowe i śmiem twierdzić, że przerosłoby możliwości wielu skarbników innych klubów. W międzyczasie Piotr Mroczka planował już rozmowę z Dyrektorem MOSiR-u, Panem śp. Tadeuszem Sarapukiem, stadion MOSiR-u zostawiliśmy na koniec, ponieważ byliśmy jak najbardziej przekonani, że rozmowa będzie trwała 2 minuty i na Bursakach nie zagramy. Jakie było nasze zdziwienie, gdy otrzymaliśmy pozwolenie na grę, a na naszą prośbę o odpłatnym wynajęciu boiska do gry (ustalono 200000 zł za mecz) uzyskaliśmy szybką odpowiedź - jesteśmy mile widziani, jeśli będzie nam coś brakować, to zostanie nam użyczone, a o płatności nie musimy się martwić, zapłacimy w przyszłości. Wg umowy Pan Dyrektor miał sam przypomnieć o spłaceniu zaległości, której to nigdy od nas nie zażądał.
Wyjaśniła się sprawa strojów, nasze niebieskie koszulki z napisem Wolves (z ang. Wilki, a duży wpływ na powstanie tej nazwy na naszych koszulkach mieli krośnieńscy żużlowcy, których to byliśmy sympatykami) nie nadawały się, ponieważ miały na plecach nasze przezwiska i najnormalniej było ich za mało. Na nasze szczęście ładne stroje (zielone koszulki, czerwone spodenki i zielone getry) posiadali ministranci z naszego kościoła i Boguś Józefowicz użyczył je, jak się później okazało tylko na jedną rundę, jako że tuż przed rozpoczęciem rundy wiosennej ojciec jednego z naszych kolegów - Pan Kłodnicki zakupił nam nowy komplet, zbliżony kolorami do naszych barw klubowych tj. białe koszulki, czerwone spodenki i białe getry. Pamiętamy dokładnie ciekawe zdarzenie, kiedy to podczas tej pierwszej rundy na Bursaki w zielonych koszulkach przyjechała drużyna Strażaka Szczepańcowa. Wówczas byliśmy zmuszeni ubrać na siebie koszulki w biało-żółte pasy (również pożyczone przez Bogdana od znajomych z Bzianki). Jak się okazało w strojach tych grali zawodnicy młodzieżowi i po ubraniu kilku z nas ledwie wyszło na boisko, nie mogąc opanować śmiechu. Paru naszych kolegów nie zakryło po prostu całych brzuchów, inni ledwie chowali je do spodenek, a sędzia nie karał nas za niesportowe zachowanie.
Od początku rundy wiosennej 1994 roku nasze problemy ze strojami zakończyły się.
Buty do gry każdy z nas jakieś tam posiadał, no właśnie to były ”jakieś tam”, ponieważ najczęściej nieznanej marki, obdarte, z czasem dopiero zaopatrywaliśmy się w korkotrampki, Lanki, czy twarde buty, często jednak źle dopasowując do nawierzchni, w tym temacie jednak było coraz lepiej, a dodatkowym jednorazowym zastrzykiem finansowym zasiliła nas
Krośnieńska Spółdzielnia Mieszkaniowa w wysokości 5 milionów złotych (500 PLN), a w tamtych czasach kupiliśmy za to 12 par butów oraz 2 piłki, ale odbyło się to także dopiero przed rundą wiosenną. Dofinansowanie to było zasługą pana Andrzeja Kolendowskiego, sympatyka sportu, byłego zawodnika lekkiej atletyki, mieszkańca naszego osiedla. Z butów zakupionych przez KSM (pierwszy oficjalny sponsoring) i pana Kolendowskiego skorzystali wówczas:
Marcin Balon nr butów 45, Grzegorz Cecuła nr 43, Dariusz Chmiel nr 44, Przemysław Koszelnik nr 42, Mariusz Kozak nr 42, Sebastian Kulon nr 44, Sławomir Leśniak nr 42, Dariusz Lorens nr 43, Piotr Mroczka nr 44, Wojciech Wethacz nr 43, Mariusz Zając nr 43 i Stanisław Zarzycki nr 42.
Większość spraw pozwalających na start w rozgrywkach powoli udawało się doprowadzać do końca, pozostała jeszcze jedna, lecz najważniejsza sprawa - finanse - na sędziów, na wyjazdy, a że większość z nas jeszcze nie pracowała, ponieważ byliśmy młodzieńcami w przedziale 16-22 lat, sprawa była jasna. Musiał nas ktoś zasponsorować lub koszty poniesiemy sami w większości z własnych kieszonkowych, otrzymywanych od rodziców i tak też było. W tym czasie sporadycznie tylko zdarzało się, aby nasz budżet pochodził z innej puli, bodajże tylko jeden z nas pracował, praktycznie wszyscy chodziliśmy jeszcze do szkół, a my porwaliśmy się z tzw. ”Motyką na słońce” i udało się. Od momentu podjęcia decyzji do startu rozgrywek codziennie rozmawialiśmy na tematy organizacyjne, poza rozmowami na boisku także wspomniane już przeze mnie Cafe Eden (obecnie poczta na Guzikówce) służyło za miejsca naszych spotkań. Tam zapadało wiele ważnych dla powstania klubu decyzji.
Rozmowy nie były łatwe, jako że po pierwszych przymiarkach i analizach zdania były podzielone, śmiem twierdzić, że gdyby nie piszący to oraz kilku kolegów będących pozytywniej nastawionych, mocno jednak stawiających na swoim, klub nasz nie powstałby w 1993 roku, a może nie byłoby go w ogóle.
Mocne argumenty były po stronie tych, którzy obawiali się i należało się z nimi zgodzić, ale czasem liczy się ambicja, chęć wypróbowania się, a także łut szczęścia, jak się okazało, nam tego i na początku, i w późniejszych miesiącach nie brakło. Zdołaliśmy dojść do porozumienia, uzgodniono wiele kwestii, organizacyjnych, finansowych i drużyna z wielkim trudem była gotowa do startu!!!
I tuż przed ta datą, i po niej, wiele jeszcze było do zrobienia, ale za dzień powstania naszego klubu uznajemy 15 lipca 1993 roku.
Do rozgrywek przygotowywaliśmy się, trenując codziennie - 5 razy w tygodniu i często rozgrywając mecze w weekendy. Dzięki przychylności ówczesnego prezesa LKS Głowienka, Pana Henryka Hejnara, trenowaliśmy na znanym nam już bocznym boisku, a także na głównej płycie stadionu. Treningi klubowe przeplatały się z meczami na ”osiatkowanym”, a przed samymi rozgrywkami rozegraliśmy tylko jeden oficjalny, towarzyski mecz, wygrywając w Targowiskach z drużyną klasy okręgowej po 3 bramkach Marcina Balona, 2 golach Wojtka Borkowskiego (jeden z nich bezpośrednio z rzutu rożnego) i strzale od poprzeczki Bogdana Józefowicza - wynik 6-0!
W trakcie rozgrywek z pomocą dla naszego klubu wyszedł także pracownik krośnieńskich zakładów lniarskich, Pan Kisiołek, również mieszkaniec naszego osiedla. Od istniejącej wówczas jeszcze ”Lnianki”, otrzymaliśmy dofinansowanie, za które zakupiliśmy kilka piłek.
Koszty utrzymania drużyny były następujące:
(kwoty podane w starych złotych - denominacja nastąpiła w 1995 roku i 10000 starych zł zamieniono na 1 PLN)
Wg regulaminu przedstawionego nam w OZPN Krosno - 17.07.1993 roku
- Opłata za zawodnika - 10000 zł,
- opłata za rejestrację (opłatę można uiścić najpóźniej do 28.02.1994 r.) - 200000 zł.
Pozostałe koszty:
- wyrób pieczątki - 66000 zł,
- ksero (org.) - 50500 zł,
- apteczka - 25000 zł,
- wyjazd (org.) do Sanoka - 60000 zł,
- zakup brakujących koszulek - 180000 zł,
- rejestracja 17 zawodników + 2% od transferu - 200000 zł,
- spodenki czerwone (2 szt.) - 130000 zł.
Za transport zapłacono:
- Potok - 300000 zł,
- Korczyna (grało tam Krościenko) - 300000 zł,
- Łubno - 450000 zł,
- kolejne mecze wyjazdowe płaciliśmy po 450000 zł.
Ciekawostką jest fakt, że podczas wyjazdów, a także meczów u siebie zbieraliśmy na autobus i działalność w ogóle, i tak podczas wyjazdu do Łubna zebraliśmy ponad 600000 złotych, a podczas meczu u siebie z Bóbrką zebrano 245000.
Tak wysoka kwota zebrana na wyjeździe nie może dziwić, tak było podczas każdego wyjazdu. Na parkingu koło nieistniejącej już restauracji Tina po naszym wyjeździe bardzo często zostawali kibice. Nie mieścili się do autobusu, który i tak był przepełniony, mało kiedy na wyjazdowych meczach było poniżej setki naszych. Inni, starsi, dostawali się samochodami. Najmłodsi zawodnicy i młodzi chłopcy z naszego osiedla podczas naszych meczów kibicowali, wywieszali nawet flagi. Na wyjazdach graliśmy prawie jak u siebie. Atmosfera na stadionach podczas tych naszych pierwszych spotkań była, jak na tę klasę rozgrywkową, rzadko spotykana. Ta ilość kibiców, która z nami sympatyzowała, przerosła nasze wyobrażenie. Nikt nie spodziewał się, że będzie nam kibicować tylu widzów. Nasza bardzo dobra gra była wynikiem wielkiej mobilizacji i zaangażowania, jakie nasz zespół wykazywał, dla tylu kibiców chciało się grać, nigdy wcześniej nie graliśmy dla tylu naszych sympatyków. To było niesamowite. Podczas tych wyjazdów czuliśmy atmosferę jak podczas pamiętnych III- i II-ligowych wyjazdów Karpat Krosno. W późniejszych latach nawet grając najlepsze mecze w A klasie, nigdy już naszych meczów nie obserwowało tylu widzów.
Stąd też i nasza kasa klubowa na tym zyskiwała, po meczach wyjazdowych mieliśmy zyski! Było z czego zapłacić delegacje sędziowskie w następnej kolejce. Była szansa, że przy takiej frekwencji wspólnie z kibicami utrzymamy nasz klub.
Składki klubowe płacili praktycznie wszyscy zawodnicy (poza małymi wyjątkami) oraz członkowie klubu Tadeusz Niziołek, Filip Guzik i tak jak wspominałem piłkarze, w większości których sponsorami byli ich rodzice. Płacili również zawodnicy, którzy nie zagrali w meczach oficjalnych, a uczestniczyli w przedsezonowych przygotowaniach tj. Wacław Szostak, Jaromir Wanat, Artur Zając, Marcin Zajdel.
W przerwie zimowej rozesłaliśmy wiele pism do krośnieńskich firm, z ok. 20, do których zwróciliśmy się o pomoc, tylko trzy (KZNiG, Naftomet, Fabos) odpowiedziały, a tylko jedna pomogła finansowo, było to jednak już pod koniec sezonu, w czerwcu 1994 roku, a tym darczyńcą okazał się Krośnieński Zakład Nafty i Gazu. Kwota 5000000 znacząco poprawiła nasz budżet. Do firm, które nie pofatygowały się nawet na odpowiedź, należały wszystkie największe w Krośnie z Hutami Szkła na czele oraz KKB, Spółdzielnia Mleczarska, Polmo i kilka mniejszych.
Po wielu perturbacjach dnia 15 sierpnia 1993 roku o godz. 13 meczem wyjazdowym w Potoku rozpoczęliśmy sportową część historii naszego klubu. Był to dzień radosny dla Guzikówki, ale i bardzo dramatyczny, już ten pierwszy pojedynek dostarczył wielu ciekawych zdarzeń, choćby obroniony rzut karny przez Mariusza Sabatowskiego w 60 min. przy stanie 0-0, także dzięki wydatnej pomocy Wojtka Wethacza - byłego bramkarza, który udzielił wskazówek dot. obrony rzutów karnych przez zawodników w tej klasie rozgrywkowej. Tuż po faulu, z którym nie mógł się zgodzić Staszek Zarzycki - pierwsza żółta kartka i wisząca na włosku czerwona (po dość burzliwej rozmowie ”Baresiego” z sędzią Trybusem). Niespodziewane dwie bramki Mariusza Zająca, którego wcześniejsza gra nie pozwalała sądzić, że dokona takiego wyczynu (jak się później okazało był on naszym groźnym napastnikiem). Po rzucie rożnym pierwsza asysta i pierwsza bramka (Piotr Mroczka głową i dobitka Wojciecha Borkowskiego) i pierwszy wielki jęk GOOOOOL, po którym najniżej leżący długo łapał powietrze i jeszcze jedna ważna sprawa, pierwsza historyczna fotka - zdjęcie to zrobiła Gosia Klocek.
Najstarsi uczestnicy tych zawodów - kibice, ale głównie zawodnicy, dobrze pamiętają ten dzień. Wszystko było nowe, ciekawe, a dla nas zakończone pięknym zwycięstwem 3-0 na boisku rywala.
Opracował Piotr Mroczka